Ośmiogodzinny dzień pracy wprowadzono w Polsce 1918 r. dekretem podpisanym przez ówczesnego Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego, a 21 lipca 1973 r. Polacy po raz pierwszy w historii nie poszli do pracy w sobotę. Teraz coraz częściej mówi się o dalszym skracaniu czasu pracy.
Jak się okazuje, krótsza praca przynosi korzyści gospodarce. Przykładem jest Islandia, w której przeprowadzono eksperyment czterodniowego tygodnia pracy. Osoby pracujące 35-36 godzin w tygodniu były bardziej wydajne albo pracowały tak samo jak na etacie 40-godzinnym. Już w 2000 r. 35-godzinny czas pracy wprowadzono we Francji. W Danii oficjalny tydzień roboczy nie przekracza 38 godzin. W Hiszpanii i Nowej Zelandii trwają aktualnie badania.
- Pandemia wymusiła na nas duże zmiany, jeśli chodzi o podejście do pracy. Natomiast to nie jest koniec, spowoduje ona także trwałą zmianę m.in. w podejściu do miejsca pracy czy też czasu pracy i realizacji zadań zawodowych, także w usługach publicznych. Wcale nie wykluczam, że czas pracy będzie krótszy, co moim zdaniem nie wpłynie ujemnie na efektywność pracowników - mówi w poseł Michał Wypij z Porozumienia Jarosława Gowina, który jest autorem interpelacji w sprawie zmian w tygodniowym wymiarze czasu pracy.
Natomiast Partia Razem ogłosiła kilka dni temu, że planuje wrócić do walki o swój priorytetowy projekt, czyli skrócenie czasu pracy do siedmiu godzin dziennie. - Nie rodzimy się po to, żeby harować. Rodzimy się również po to, żeby mieć rodzinę, przyjaciół, żeby móc spędzać czas wolny tak jak chcemy, a nie tylko po to, żeby pracować - argumentowała Marcelina Zawisza cztery lata temu.
- Ostatni raz ośmiogodzinny dzień pracy ustanowiliśmy sto lat temu, a od tego czasu sporo się zmieniło w technologii i gospodarce. No to chyba czas najwyższy, żeby owoce tego rozwoju technologicznego przypadły w udziale większości pracującej - tłumaczy poseł Maciej Konieczny.
fot. pexels.com
oprac. /kp/